
Pamiętam, gdy w połowie lat 80-tych XX w. pierwszy raz trafiłem do Egiptu. Nie był to wówczas kraj turystyczny jak dzisiaj. Przypominał bardziej Afrykę Północną, opisywaną przez Sienkiewicza w „Pustyni i w puszczy”, gdzie, szczególnie na pustynnej prowincji, spotkanie jakiegoś Europejczyka graniczyło z cudem. Statek, na którym załapałem się kilka dni wcześniej do pracy, zakotwiczył na chwile w Kairze. A ja po prostu zszedłem na ląd i postanowiłem zostać tu na dłużej. Duże miasto, wszyscy w koło rozmawiają jedynie po arabsku, więc za cholerę nie powinienem był się z nikim dogadać. A jednak…
Pierwszy wieczór złapał mnie przy Muizz Street. To jedna z najstarszych ulic w dzielnicy zwanej Islamskim Kairem. Zagadali mnie jacyś kolesie i choć za cholerę nie mogłem ich zrozumieć, to jakoś rozmowa nam się kleiła. Tak mi się przynajmniej wydawało. Oni coś po arabsku, a ja do nich moją łamaną angielszczyzną. Oni swoje, ja swoje i wydawało się, że znamy się od lat. Zaprosili do jakiejś herbaciarni, poczęstowali herbatą i czymś do palenia. I tak siedzieliśmy do późna, gaworząc między sobą o wszystkim i o niczym, używając do tego wszelkich możliwych gestykulacji. Potem zaprosili do gospodarza, u którego mogłem spędzić noc.
Gospodarz miał niewielką ciężarówkę, która jednak nie była na chodzie. Ja nie miałem problemu z jej naprawą. Wystarczyło trochę przeczyścić zapłon. I dzięki temu dostałem pracę. Gospodarz prowadził sklep, restaurację i niewielki hotel. Zaproponował, żebym został jego pomocnikiem. Jeździłem tą ciężarówką po towary, sprzątałem i naganiałem do hotelu zagranicznych klientów, u których jako Europejczyk wzbudzałem większe zaufanie.
I tak mijały tygodnie w mieście, w którym z nikim nawet nie mogłem sobie swobodnie porozmawiać, choć mimo to czułem się jak u siebie, a Kairczycy traktowali mnie jak swojego, bez względu na moje pochodzenie, odmienną religię i zwyczaje. Dziś już wiem, że wystarczy chociaż spróbować zrozumieć czyjąś odmienność, a te wszystkie bariery kulturowe stają się zupełnie nieistotne.
Miłej drogi Moi Drodzy ;)
Opowieści niezmyślone
Janusz, lat 56, pochodzi spod Łodzi. Ale jego domem jest cały świat. Jest zawodowym kierowcą od 35 lat. Jeździł już po wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy. Z każdego kraju, w którym przyjdzie mu pracować, spisuje przygody, które potem po powrocie do Polski chętnie opowiada kompanom przy kufelku piwka. Opowiada też i nam.
Tomasz