
Jeździłem jakąś podstarzałą ciężarówką mającą chyba ze dwadzieścia lat. Drogi dziurawe, rzadko remontowane, ale na szczęście sprzęt zahartowany, więc dawało jakoś radę. Pewnego razu dostałem zlecenie zawieść coś do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów Coroico. Myślę sobie – fajnie, trochę wyrwę się z miejskich klimatów, a i Andy trochę zobaczę. Gdybym jednak wiedział, co mnie czeka, prawdopodobnie nie wsiadłbym nawet do samochodu.
Pojechałem tzw. North Yungas Road, bo z mapy wynikało, że to najlepsza trasa. Może i była najlepsza, ale w pewnym momencie moja krew zaczęła po prostu mrozić się w żyłach. Droga wąska, żwirowa, albo nawet błotnista. W pewnym momencie zaczęły pojawiać się pod jej zboczami przepaście na kilkaset metrów w dół. A wąsko było tak, że jak jakiś samochód z naprzeciwka jechał, to nie zawsze można było się wyminąć, tylko trzeba było cofać do jakiegoś miejsca, gdzie dwa wozy się zmieszczą. A weź tu człowieku cofaj, jak 20 cm obok kół jest krawędź drogi, a za nią to widok jak z samolotu. A do tego zwisająca z tych potężnych urwisk ziemia robi wrażenie, jak by za chwilę miała runąć w dół i pociągnąć za sobą tę drogową serpentynę.
Droga wiła się ona wokół licznych gór, tworząc nieskończone ostre zakręty, przez co samochodów z naprzeciwka nie było z daleka widać. Pojawiały się dopiero w ostatniej chwili – tuż przed maską, przez co noga z hamulca w ogóle nie schodziła.
Po powrocie się dowiedziałem, że przyszło mi jechać najniebezpieczniejszą droga na świecie. W niektórych miejscach wznosi się ona na wysokości 4650 m. Jest potocznie nazywana Death Road, czyli Droga Śmierci, a ginęło w tamtych czasach na niej każdego roku od 200 do 300 osób.
Przejechałem raz, a potem przyszedł czas na powrót. Moje przerażenie wzmógł fakt, że wracać przyszło mi w nocy. Ku mojemu zdziwieniu było łatwiej. Dzięki strugom świateł przynajmniej wiedziałem, że za zakrętem zbliża się jakiś samochód, co oczywiście nie zdejmowało mojej nogi z hamulca.
Wiele lat po moim wyjeździe z Boliwii drogę podobno trochę zmodernizowano i dziś nie jest już aż tak niebezpieczna. Ale podobno teraz masowo ściągają na nią turyści żądni ostrych wrażeń, bo wciąż jazda po niej zostaje w pamięci na całe życie.
Jak będziecie kiedyś w Boliwii, to koniecznie wybierzcie się na North Yungas Road.
Miłej drogi Moi Drodzy ;)
Opowieści niezmyślone
Janusz, lat 55, pochodzi spod Łodzi. Ale jego domem jest cały świat. Jest zawodowym kierowcą od 35 lat. Jeździł już po wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy. Z każdego kraju, w którym przyjdzie mu pracować, spisuje przygody, które potem po powrocie do Polski chętnie opowiada kompanom przy kufelku piwka. Opowiada też i nam.
Tomasz